"Za decyzję cudzą", część pierwsza - Danuta z Ukrainy
*****
Miasto wielkich ludzi
W Stanisławowie jest kolegiata Najświętszej Maryi Panny. To tutaj koncentrowało się życie religijne przedwojennych mieszkańców miasta. 400 lat temu kolegiatę odwiedzał sam król Jan III Sobieski a sto lat temu w związek małżeński wstępował sam generał Władysław Sikorski. I, choć w mrocznych czasach sowieckiej okupacji miasta, kolegiata była zamknięta i zamieniona na magazyn, ludzie nie przestali oddawać czci Maryi. Dziś, mieści się tam Muzeum Sztuki Przykarpacia, jednak wystawiane są głównie obrazy sakralne.
Stanisławów powstały, jako miasto prywatne rodziny Potockich, był miastem sztuki i przemysłu, zamieszkiwanym licznie przez Żydów i Ormian. Wojna, położyła kres jego różnorodności, jednak już wcześniej miasto wychowało szereg wybitnych osobistości, głównie potomków rodziny nim władających. W kolegiacie ochrzczony zostaje przyszły hetman wielki koronny Józef Potocki. Miasto, nazwane na cześć pierworodnego syna swego założyciela, w czasach I Rzeczypospolitej stało się ośrodkiem obrony (w latach 1662 – 1812 miasto nosiło tytuł twierdzy, w latach 70 XVII wieku, broniąc się skutecznie przed tatarskimi najazdami), przemysłu i kultury. W 1801 roku, stracony przez Potockich, przechodząc pod dozór rządu austriackiego, podupada, jednak wkrótce, po pozbyciu się tytułu twierdzy, rozkwita w sferach przemysłu i handlu, by po latach stanowić jeden z najważniejszych ośrodków na Kresach odrodzonej Polski, stolicę województwa stanisławowskiego. Niestety, jego los nie jest szczęśliwy a mieszkańcy miasta już w 20 lat po odzyskaniu wolności muszą mierzyć się ze zmieniającym się okupantem. Ogółem, miasto okupowane jest cztery razy – dwukrotnie przez Trzecią Rzeszę oraz dwukrotnie Związek Sowiecki, pod którego dozorem ostatecznie kończy, zmieniając, w swoje 300-lecie nazwę na Iwano-Frankowsk.
Dziś miasto znajduje się w niepodległej Ukrainie, nazywane w tamtejszym języku Iwano-Frankiwsk, jednak potomkowie przedwojennych mieszkańców żyją tam do tej pory. Według spisu powszechnego z 2001 roku, miasto zamieszkiwało ok 2000 Polaków, co być może stanowi niewielką liczbę w zestawieniu z żyjącymi tutaj 250 000 ludzi, jednak działa tutaj rzymskokatolicka parafia, Centrum Kultury Polskiej i Dialogu Europejskiego, oraz, ogółem pięć organizacji polonijnych. Dziś, stanisławowscy Polacy to głównie osoby starsze, młodzież zazwyczaj pochodzi z rodzin mieszanych, choć chęć poznania polskiej kultury i języka jest pośród niej bardzo silna.
Odpowiedzialna rola
Danuta urodziła się 1 grudnia 2001 roku, w Stanisławowie. Dziś studiuje dziennikarstwo na Uniwersytecie Króla Danyła w swoim rodzinnym mieście. Śpiewa w scholi w lokalnej parafii Chrystusa Króla Wszechświata, do której należy ona i jej rodzina. Interesuje się literaturą i turystyką górską, uwielbia spędzać czas z przyjaciółmi. Od jej ukraińskich znajomych różni ją tylko jedno - jest Polką.
Rodzina Danuty należy do tej zagubionej w historii grupy Polaków, którzy przez zmianę granic pozostali na dawnych Kresach Wschodnich a dziś żyją na Ukrainie, Białorusi oraz Litwie. Jej pradziadkowie, którzy podjęli taką decyzję, urodzili się w tym samym roku, 1920. Przed wybuchem wojny żyli szczęśliwie, niedaleko wschodniej granicy Polski. Prababcia Danuty, Anna Mandryk zd. Szymanowska ukończyła szkołę handlową i pracowała w sklepie spółdzielni spożywczej w miejscowym ratuszu. Z kolei pradziadek Danuty, Władysław Mandryk, ukończył studia inżynierskie we Lwowie. Po powrocie do Stanisławowa, podjął pracę w fabryce skór J. Margoszesa.
Rodzina miała 5 dzieci - syna i cztery córki. Kolejno na świat przyszli - Krysia, Danusia (babcia Danuty), Jadzia, Henio (w czasach sowieckich Eugeniusz) i Władzia.
Władysław Mandryk
Trudna droga
Po II Wojnie Światowej, Anna i Władysław decydują się pozostać w Stanisławowie. Nie jest to trudne, ponieważ taką decyzję podejmuje również większość miejscowych Polaków. W lokalnej polskiej szkole nr. 7, imienia Adama Mickiewicza, uczy się w tym czasie ponad 400 uczniów. Uczęszcza do niej również Danusia, kończąc ją po siedmiu latach pilnej nauki. Wkrótce, w 1956 roku szkoła zostaje jednak zamieniona na ukraińską, choć jeszcze przez rok wszystkie zajęcia prowadzone są w języku polskim.
W domu Mandryków nigdy nie było języka ukraińskiego bądź rosyjskiego. W tym czasie, miejscowi Polacy znacznie odróżniają się swoim zachowaniem, od zamieszkujących Stanisławów Ukraińców i Rosjan. Polacy, zasady savoir-vivre'u mają w małym palcu. Polak zawsze całuje rękę kobiety przy spotkaniu, otwiera drzwi budynku, bądź samochodu, czy dorożki. Pozostałe, lokalne nacje - już niekoniecznie.
Polski dom
W polskim domu Mandryków czyta się "Pana Tadeusza", "Lalkę", "W pustyni i w puszczy", oraz utwory Marii Konopnickiej i Elizy Orzeszkowej a także inne polskojęzyczne książki. Rodzina modli się po polsku, czego wyrazem są polskie modlitewniki. W tamtym czasie, nikt nie ma problemu z przyznaniem się do polskiego pochodzenia a stanisławowscy Polacy są z niego dumni.
Mandrykowie często rozmawiają o Polsce, interesują się tym, co dzieje się w kraju. Kupują polskie czasopisma i słuchają polskiego radia. Danusia wspomina, jak jej ojciec słuchał nocami Radia Wolna Europa i denerwował się, ponieważ, wciąż zagłuszany sygnał uniemożliwiał mu zrozumienie treści radiowego przekazu. Rodzina boleśnie odczuła 1981 rok i wprowadzenie stanu wojennego w ich ojczyźnie. Wywołało to bunt i sprzeciw, niestety nie mogli pomóc uwięzionej w kraju rodzinie.
Domowe święta
Co roku, wraz z życzeniami świątecznymi, rodzina Danusi przysyłała z Polski opłatek, by Mandrykowie mogli się nim podzielić na Wigilię. Choć miejscowi Polacy nie mogli udać się do kościoła, z powodu zamknięcia kolegiaty, modlono się w domach. Mandrykowie świętowali Boże Narodzenie i Wielkanoc w tradycyjny, polski sposób. Na stole znajdowały się pierogi, kutia, pączki, makowiec, barszcz z uszkami, buraki z chrzanem i inne potrawy. Te tradycje podtrzymywały siłę polskich mieszkańców miasta w tym, by wytrwać w swojej małej ojczyźnie, gdy ta większa odeszła.
Zagrożenie.
Z roku na rok,Stanisławów zamieszkiwało coraz mniej Polaków. Wyjeżdżali za lepszym życiem, wracali do obcej już ojczyzny. Danusia po ukończeniu studiów miała wyjechać do pracy w góry, do powiatu kosowskiego. Tymczasem, rosnący w większość Ukraińcy, znów pozwalali sobie na ataki wobec polskiej społeczności kraju. Sąsiad Mandryków powiedział pewnego dnia Annie: "Jesteś Polką, więc w razie czego, ciebie pierwszą zabiję". Rodzina bała się o córkę, ona jednak zdecydowała się na wyjazd. Na miejscu, ku swemu przerażeniu, otrzymała wiadomość, by wynosiła się z miasta "bo inaczej wysadzą ją w powietrze". Nie załamała się jednak i kontynuowała swoją pracę. Po pewnym czasie zrozumiała, że groźby były tylko pustymi słowami, powstałymi, by utrzymać ją w poczuciu zagrożenia. Właśnie tam pojawił się też w jej życiu jej późniejszy mąż i dziadek Danuty - Michał Stefanko.
Polka sercem
Choć Danuta, podobnie, jak większość jej rówieśników pochodzi już z mieszanej rodziny, uważa się w pełni za Polkę i jest z tego dumna. Mówi płynnie po polsku, ukończyła też polską szkołę nr. 3 w Iwano-Frankiwsku a dziś działa w Centrum Kultury Polskiej i Dialogu Europejskiego, jako wolontariuszka. Swą działalność zaczęła w 2014 roku i od tamtej pory uczestniczyła w wielu projektach owej organizacji. Szczególny udział ma w organizacji mediów Centrum i radia CKPiDE. Udziela się w polskim kościele i edukuje miejscową Polonię. Bardzo chętnie podzieliła się ze mną swoją historią, gdyż już wcześniej uczestniczyła w podobnym projekcie. Szacunek do przeszłości jest dla niej oczywisty.
*****
To by było na tyle!
Miłego!
D.C.
Przeczytałam wywiad. Bardzo interesujący. W jednym miejscu miałam kłopot z określeniem czasu - w części "Zagrożenie" Zorientowałam się, że chodzi w nim o babcię Danusi. Wywiad opowiada o bardzo mało znanym okresie w dziejach Polski? Polonii? Celowo użyłam tych dwóch określeń, bo tam była Polska Przed wojną. Potem granica się przesunęła i niestety część Polaków tam pozostała. Kiedy byłam mała słuchałam jak sąsiedzi opowiadali, o ucieczce przed Ukraińcami. Zostawili wszystko, ale ocalili życie. Swoje i dzieci. Inni nie mieli takiego szczęścia. Rodzinie Danusi tego oszczędzono, a może nie chciała o tym opowiadać. Serce rośnie, kiedy czytam, jak tam Polacy pielęgnują swoją polskość - język, kulturę, religię, historię. Myślę, że Polska powinna ich bardziej wspierać. Pomagać. Niemcy swoim rodakom bardzo pomagają. My również powinniśmy. To nie oni wyjechali "za chlebem", tylko sprzedano nas i ich w Jałcie. To nie znaczy, że jestem uprzedzona do Ukraińców. W szpitalu pracuje kilka pań z Ukrainy. Są miłe, sympatyczne i pracowite. Trzeba jednak pamiętać i o tamtych wydarzeniach, rzezi naszych ... choć to bardzo smutne wspomnienia.
OdpowiedzUsuńLiczę na więcej takich wywiadów
Dla mnie to jest bardzo osobisty temat, bo moi Pradziadkowie pochodzili z Kresów... chociaż nie przeżyli wypędzeń ani żadnych rzezi, bo w tym czasie Pradziadek był w wojsku a Prababcia na robotach w Niemczech... rodzina Pradziadka mieszkała w mieście, ale Prababci na wsi i mogliby coś przeżyć, z tym, że ja o tym nic nie wiem - moja Praprababcia zmarła przed 1943 rokiem i nawet nie wiem, czy w tym czasie był tam jeszcze jej brat, bo siostra była z nią na robotach... po wojnie, moi Pradziadkowie trafili do Wrocławia, -poznali się, zakochali, pobrali i zostali. Nie mieli do czego wracać. Dlatego moha osobista pamięć milczy o tego typu zbrodniach, ale bardzo boli mnie, że Ukraińcy, którzy dzisiaj w większości bardzo lubią Polskę, są uczeni o tamtych wydarzeniach na opak... chciałabym, żeby ci, którzy o tym decydują opamiętali się i pomogli tym ludziom poznać prawdę... niestety, wydaje mi się, że to już zaszło za daleko :(
Usuń