"Za decyzję cudzą", część druga - Polina z Białorusi
Na tym blogu panuje BEZWZGLĘDNY ZAKAZ kopiowania i rozpowszechniania zdjęć. Z prostego powodu - wszystkie one zostały mi udostępnione przez prawowitych właścicieli i mogę je tutaj opublikować tylko dzięki ich wielkiej uprzejmości i zaufaniu. NIE ŻYCZĘ SOBIE, by te części prywatnego życia moich rozmówców krążyły po internecie bez naszej własnej kontroli. Dziękuję za zrozumienie.
ZA DECYZJĘ CUDZĄ, cz. 2. - Polina z Białorusi
Kresowe dzieci
Polina ma 25 lat. Urodziła się i do dziś mieszka w Mińsku. Ukończyła studia lingwistyczne i biegle włada angielskim, hiszpańskim i francuskim. Interesuje się jogą i psychologią, dużo czyta. Od mieszkańców Mińska odróżnia ją tylko jedno - jest Polką.
Trudne losy jej rodziny, zaczynają się od polskiej wsi Kriwoznaki, położonej w rejonie wilejskim. To tam na świat przyszedł Alfred Nadolski - jej dziadek. W czasach sowieckich, jego imię zamieniano na Friedus bądź Fedus. Polina niedawno odkryła, że nosił on także drugie, chrzestne imię, Stanisław. W tamtych czasach, zwyczajem było nadawanie dzieciom imion świętych, których dzień wypadał w dniu narodzin dziecka. Alfred urodził się w dniu świętego Stanisława, ochrzczono go więc imieniem Stanisław.
Decyzja
Nastał 1939 rok i początek wojny. W tym czasie, Związek Sowiecki atakując od wschodu uczynił z małej ojczyzny Alfreda i jego rodziców, część Białorusi. Rodzina przetrwała jednak trudy wojny, a Stefan i Zofia, nie chcieli opuścić Kriwoznaków po jej zakończeniu. Wówczas, sowieckie władze dały im ultimatum - albo podadzą w spisie swoją narodowość, jako białoruską, albo zostaną zmuszeni do wyjazdu do Polski. Toteż, od tamtej pory we wszystkich dokumentach, Nadolscy funkcjonowali, jako Białorusini.
Stefan i Zofia nie znali języka białoruskiego a w ich domu funkcjonował wyłącznie język polski. Także Alfred nie znał tego języka aż do czasu, gdy poszedł do szkoły.
Nowy początek
Mijały lata a Alfred dorósł, by odnaleźć się w niezwykle trudnych warunkach oddalenia od Ojczyzny. Pewnego dnia poznał w Kriwoznakach swoją przyszłą żonę, Marię. W tamtych czasach, sowieckie władze pragnęły ponownie zasiedlić wyludnione po wojnie miasta, toteż, po ślubie Alfred i Maria otrzymali mieszkanie w Mińsku. Alfred pracował tam na budowie.
Wyzwanie
Przyszły lata 70, sowiecki ucisk zelżał a przed Nadolskimi pojawiło się kolejne wyzwanie - Alfred otrzymał nakaz przeprowadzki do Mongolii... Właśnie w tym kraju, obywatele sowieccy mieli budować domy dla mieszkańców miasta Darchan. Nadolscy podróżowali pociągiem a jazda ciągnęła się przez dwa tygodnie. Życie na miejscu było ciężkie przez biedę i niesprzyjający klimat, jednak Nadolscy przeżyli w Darchanie aż pięć lat. W tym czasie, ich syn Oleg uczęszczał do rosyjskiej szkoły a Maria pracowała w rosyjskim przedszkolu.
Kres eskapadzie położył dzień, w którym Alfreda spotkał straszliwy wypadek - mężczyzna przygnieciony został przez betonową płytę podczas pracy. Przeżył, ale płyta uszkodziła mu kręgosłup i na długi czas przykuła do łóżka. W tej sytuacji, rodzina zmuszona była powrócić do Mińska.
Pochodzenie
Nadolscy mieli dwóch synów - starszego Olega i młodszego Walerija. W tej chwili, Walerij ma troje dzieci oraz wnuki, Oleg tymczasem jest ojcem Poliny. Cała rodzina do dziś uważa się za Polaków i jest z tego dumna. Wszyscy uzyskali już Kartę Polaka.
Polina wspomina, jak jej dziadek uczył ją polskich piosenek, wierszy i modlitw. Jej rodzina wyznaje katolicyzm i obchodzi święta po polsku - "słyszałam o wielu rodzinnych tradycjach od Polaków i ludzi z polskimi korzeniami i u nas jest wszystko tak, jak u wszystkich, ale są jakieś własne, bardzo interesujące detale i drobiazgi, które jakoś same się wymyśliły" - mówi Polina.
Polska pamięć
Alfred zmarł, gdy Polina miała 6 lat, dziewczyna jednak pamięta go dobrze. To on zaszczepił w niej polskość, którą dziś się szczyci. Polina kilka lat temu uzyskała Kartę Polaka a teraz, wraz z przyjaciółką pomaga innym w kompletowaniu dokumentów do jej otrzymania. Uwielbia czytać polskie książki, które wypożycza w bibliotece lub kościele. Gdy powiedziała mi, że w Mińsku jest mało możliwości na zdobycie tego typu lektur, zdecydowałam się wysłać jej moje ulubione pozycje. Polina bardzo żałuje, że w Polsce była tylko raz, gdy zwiedzała Warszawę. Teraz chciałaby odwiedzić Gdańsk, Wrocław, Kraków i Zakopane, zobaczyć Morskie Oko w Tatrach.
"Jestem bardzo dumna, że mam polskie korzenie! Naprawdę szanuję nasze tradycje i na pewno przekażę je moim dzieciom" - mówi Polina. Żadne prześladowania nie mogą zgasić polskiego ducha tej rodziny.
To tyle, mam nadzieję, że tekst się spodobał :)
Miłego!
D.C.
To dobrze, że po tylu latach oderwania od Polski, są na Białorusi rodziny, w których się tę polskość utrzymuje. Myślę, że powinno się więcej robić, żeby to utrzymać - więcej wycieczek do Ojczyzny, więcej polskiej literatury, dostęp do szkół itd. Właściwie to i dzisiaj jest osiągalne dla Polaków z Białorusi, ale chciałabym, żeby więcej ludzi z tego korzystało.
OdpowiedzUsuńMasz rację. Tam nawet zanika znajomość języka polskiego - Polina mówi po polsku, ale spora część Polaków na Białorusi już niestety nie... a to jest strata dla nas, bo ci ludzie bez językowej odrębności będą się asymilować. Uważam, że utrzymanie tych rodzin, które pozostały za granicą nie z własnej woli jest bardzo ważne. Coś im się w końcu należy za te lata prześladowań...
Usuń